środa, 2 grudnia 2015

Dzień 6 Trinidad



Śniadanie każdy dom przygotowuje dla swoich gości osobno. Każde wszędzie kosztuje 5 CUC do 6 CUC w Hawanie, ale nie każde jest tak pyszne jak w Playa Larga.
Wstaje kolejny dzień. Rano ruszamy na zwiedzanie starówki, małe zakupy i robi się powoli gorąco. Ok 10.00 jedziemy do Parku EL Cubano, który znajduję się tuż przy wjeździe do Trinidad. Prowadzi do niego długa droga gruntowa. Dojeżdżamy. Okazuje się, że są tu dwa parki El Cubano. W jednym można wsiąść na bryczkę, albo kunia i dojechać do samych wodospadów. My trafiliśmy do tego drugiego J Tu trzeba iść pieszo. Na mapce widzimy, że droga to ok 1,5h w jedną stronę, ale turyści wracający z wodospadów uspokajają nas, że idzie się ok 45 min w jedną stroną.



Zatem ruszamy. Idziemy przez dżunglę, przechodzimy prze potoki. Jest dużo cienia, więc nie jest aż tak gorąco jak mieście. Na końcu wodospady. Warto było iść. Piękne widoki i orzeźwiająca woda. Pod wodospadem znajduję się jaskinia, a w niej jej mieszkańcy wiszący na suficie dość licznie.
Uważajcie tu na śliskie kamienie przy wodospadzie i przy wejściu do wody. Ja obiłam sobie łokieć, ale udało mi się uratować aparat.







Mieliśmy tez śmiałków, którzy zdecydowali się na skoki z 15m. Ostatni skok skończył się niestety pękniętą kością ogonową.
W drodze powrotnej zaczyna padać. Deszcz zdarza się tu codziennie bardzo lokalnie, ale potrafi być bardzo intensywny. Tak jak szybko zaczyna padać, tak szybko przestaje. Po deszczu jednak wilgotność jest dużo większa.
Z parku el Cubano udajemy się do dawnej  fabryki trzciny cukrowej.



Przy wejściu znajdujemy liczne stragany wypełnione ręcznie tkanymi obrusami. To tutejsze regionalne wyroby.


Tu możemy obserwować, jak kiedyś robiło się sok z trzciny cukrowej. Z jednej gałązki możemy się wszyscy napić. My akurat wybieramy wersję z limonką i rumem. Szczerze przyznaję, że to nie mój smak, ale spróbować trzeba.
Następnym naszym celem jest plaża w Trinidad. Ponoć jedna z piękniejszych na Kubie. Niestety chmury cały czas nas goniły i tam właśnie nas znalazły.

Zdążyliśmy wysiąść z samochodów, stanąć na plaży i stwierdzić, że jest pięknie, jak nagle zaczęło lać. Taka ściana deszczu z Nienacka.
Wracamy do miasta. Tu właśnie przeszłą fala deszczowa. Wszyscy przed domami z miotłami usuwają wielkie kałuże. Krawężniki sią tu bardzo wysokie, po to ,żeby woda nie podmywała wejść do domów.
Szybki prysznic  i ruszamy na miasto. Shopping time, oczywiście la canchanchara w tej samej restauracji co wczoraj. Na koniec ruszamy do słynnego clubu o nazwie właśnie tego drinka, żeby spróbować go u samego źródła. Po dokładnym wymieszaniu, okazuje się, że tu jest najlepszy.


W drodze do casas zatrzymujemy się jeszcze w aptece, żeby przygotować się na inwazję komarów i moskitów w Maria La Gorda.  Podjeżdżamy pod punkt medyczny. W środku jest mała apteka, jej wyposażenia bardziej przypomina nasze apteki z lat 80, ale jest spray na moskity za jedyne 4 CUC i do tego maść po ukąszeniu za 10 CUC.
Idziemy spać, bo jutro zbiórka o 4.45.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz